piątek, 23 grudnia 2016

Pierwsze mieszkanie

Kontynuujac moja przygode w Londynie, chetnie podziele sie z Wami jeszcze kilkoma innymi pierwszymi razami ;)
Otoz, pierwszy dach nad glowa.... No coz, na poczatku rozczarowanie, ooo i kolejny pierwszy raz - pierwsze rozczarowanie w Londynie. Pokoj, ktory mial byc tak wielki, ze 5 osob mogloby spokojnie w nim mieszkac, okazal sie pokoikiem, w ktorym czasem nawet obecnosc Mattea mnie draznila. Nie byl malenka klitka 2x2, jednak nie byl taki, jak mi Matteo opisywal. No coz, musialam przelknac to i obiecalam sobie, ze nie dalej jak za pol roku bede mieszkac w mieszkaniu! A pokoje wynajmowac bede ja!
Wracajac do obecnego mojego polozenia... w sumie doslownie polozenia, bo wlasnie leze ;P Wkraczajac na "nasza" ulice nie wiedzialam gdzie podziac oczy - wszedzie czarnoskorzy! O Matko w Niebie! ( Bo caly czas mam nadzieje, ze tam trafilas, bo przeciez dla nas - swoich dzieci - bylas swieta! Kocham Cie Mamo!) Nie chcac gapic sie jak kretynka na tych wszystkich ludzi, musialam spuscic glowe w dol i wolalam patrzec na asfalt pod nogami, a nie przed soba...
Matteo prowadzi mnie przez ulice i pokazuje co, gdzie jest. Jednak ja nie podnosze nawet glowy i nie bardzo chce zapamietac co mowi, bo w gruncie rzeczy marze tylko o tym, aby napic sie kawy i choc na chwile przylozyc leb do poduszki. Glupie nie? Jestem w wielkim swiecie, a ja marze, zeby isc spac. No coz.... Prawde mowiac po nieco ponad miesiacu pobytu tutaj niewiele sie zmienilo. Nadal marze o tym, zeby sie porzadnie wyspac, ale widac nie bedzie mi to dane do maja... Wtedy wracam do Polski, na krotko, bo na krotko, ale WRACAM!
Docieramy do rusztowania - taki znak rozpoznawczy, gdzie  mieszkamy. Drzwi przede mna staja otworem i mym oczom ukazuje sie Belveder Palace!  Taa... chcialabym... chociaz nie, nie chcialabym. Wole juz ten nasz pokoik!  Wchodze po stromych schodach, bo przeciez tutaj tylko takie sa - no chyba, ze w stacjach metra czy overgrandow, tam sa normalne. Wchodze i wchodze i mysle sobie " schody skrzypia, ciekawe kiedy sie to rozdupcy wszystko". Pierwsze pietro - bo na parterze sa restauracje, sklepy i te inne pierdolety. Matteo otwiera drzwi, puszcza mnie przodem jak gentelmen - oooolahahahahahhahaha. Wchodze i widze kobitke, na oko, moze czterdziestoletnia cyganka. Wypalam "Good morning", bo przeciez ja glupia! nie zdazylam zapytac nawet czy to Polacy sa czy nie. A co sie okazuje? Pani mowi pieknie po Polsku. Tzn nie az tak pieknie, ale jest Polka, urodzila sie we Wroclawiu. Noooo to jestesmy w domu. Matteo mowi "turn the right". Ok wiec ide. Na koncu korytarza jest nasz pokoj. O rozczarowaniu juz wspominalam, wiec nie bede juz wiecej nic na ten temat pisac.... Wiem tylko, ze teraz wstydze sie tego, co wtedy czulam. Teraz to jest dla mnie azyl. MOJ pokoj. MOJ dom! Kilka lez juz tutaj sie wylalo, padaly wyznania milosci, wznosil sie smiech, przelalo jezioro alkoholu, unosily grube kleby dymu papierosowego i nie tylko, trzasaly drzwi, rzucaly sie same piloty ;) - a to wszystko przez miesiac. Juz sie tutaj zadomowilam i mimo wszystko jestem zadowolona.
Oczywiscie pierwsze czego zarzadalam to kawa i poduszka. Pierwszy sen w nowym lozku, przy filmie, obok Mattea, ale bez podtekstow. Z Matteem nadal nie wychodzimy poza relacje kolezenskie. Choc moze juz czas to jakos zmienic? Aaaale ten post nie o tym.
Chwila snu i mozna dzialac dalej. Wlascicielka miszkania zaprasza na zupe i kawe. Dlaczegoz by nie skorzystac? Glodna nieco sie zrobilam to fakt, jednak zupinki tylko pochlipalam, bo dosc skutecznie odebrala mi Pani apetyt opowiesciami o tym co sie tutaj dzieje i o swoim zyciu... ojojojojojo.... Nie bede Wam teraz tego wszystkiego opisywala, bo zwyczajnie mi sie nie chce.
Pierwsze miejsce w jakie sie udalismy? Golders Green. Moje przyszle miejsce pracy. Rozmowa przebiegla spoko - zapraszamy jutro na sprawdzenie czy sie nadajesz. Czyli kolejne pierwsze razy - pierwsza rozmowa o prace, pierwsza praca. Jednak dnia nastepnego czekalo mnie cos ciezszego do przezycia pierwszy raz. Samodzielna podroz na owo Golders Green. Ilez to ja sie nastresowalam... W dodatku nie wysiadlam na tym przystanku co trzeba, jednak na zle mi to nie wyszlo, bo okazalo sie, ze byl dla mnie wygodniejszy.
Pierwsza praca okazala sie niewypalem kompletnym, po 2 tygodniach kategorycznie zapowiedzialam, ze nie chce tam pracowac i nie bede. Chocby mi dawali dniowki 100 funtow. Dziewczeta falszywe, jedna druga chetnie by sprzedala za pensa, pieniadze marne, a w dodatku jak sie okazalo nie bylo tygodnia depozytu tylko poltora tygodnia, co dla kogos, kto przyjechal nie na wczasy, a zarabiac to dlugo. Jakos sie przemeczylam tam przez nieco ponad 2 tygodnie i oficjalnie "wrocilam do Polski". Coz pierwsze klamstwo na taka skale - musialam, bo nie dostalabym przepracowanego depozytu, oraz musialabym odczekac swoj okres wypowiedzenia. A w dodatku mialam juz kolejna robote od nastepnego tygodnia, ktora okazala sie pomylka. Wlascicielka zwyczajnie zrobila mnie w bambuko. Wszystko ladnie, pieknie "tak, tak od poniedzialku mozesz zaczac, bla bla bla". Warunki uzgodnione, trening przebyty, jedna zmiana odwalona w czasie wolnym od poprzedniej pracy, no nic tylko skakac ze szczescia, bo praca blisko - ledwie 3 minuty drogi od domu, ludzie w sumie ok, szefowa tez wydawala sie w porzadku... A no wlasnie, wydawala sie.... W czwartek wychodzac ze zmiany, pytam na ktora w poniedzialek mam przyjsc, a ta mi mowi, ze zadzwoni, bo nie wie jeszcze jak sobie uzgodnili grafik. Mowie - ok, mysle - logiczne przeciez, bo nie przyjde do pracy w czasie, kiedy sa juz 2 osoby na zmianie. Czekam piatek, czekam sobote, czekam niedziele, czekam poniedzialek, a telefonu jak nie bylo, tak nie ma. Ide wiec w poniedzialek i pytam "o co kaman?" a ta pinda mowi mi, ze po swietach moze mnie przyjac, bo aktualnie ma za wiele ludzi.... No szlag! Jak to za wiele ludzi? To nie wiedziala o tym 4 dni wczesniej? Nie wiedziala, kiedy rozmawiala ze mna o tej pracy? To ja zrezygnowalam na gwalt z roboty, a tu taki klops! Mowie, ze przeciez rozmawialysmy, ze przeciez zrezygnowalam z pracy, ze przeciez ustalone bylo wszystko, zrzucila wiec wine na jednego z pracujacych tam chlopakow, ktory niby mial odejsc przed swietami, a jednak odejsc chce po swietach bla bla bla... co okazalo sie oczywiscie sciema, bo zaden z chlopakow nie zamierzal i nie zamierza odchodzic. Nooo to pieknie! Jestem w czarnej dupie! Ani inszuransu ( pisownia zamierzona!), ani pracy, ani kasy, a perspektywy raczej na inna prace marne.... I tak oto stalam sie bezrobotna. To nie tylko moj pierwszy raz w Londynie. To rowniez moj pierwszy raz w zyciu.... O ja naiwna. Myslalam, ze zlapalam Boga za nogi, ze wszystko sie ulozy, ze wyjde na prosta. O jakie ja sobie juz plany snulam... Ah.... I tu oto nagle na drodze stanela kolezanka, ktora poznalam tylko przez facebooka, kiedy jeszcze byla w Polsce. Jakies 4 lata temu. Pierwsze spotkanie realne odbylo sie oczywiscie gdzie? W Londynie!!!! Kolejny pierwszy raz! I ogarnela mi prace u siebie w pralni. I pierwsza praca na kontrakt! I wiecie co? :D Kolejny pierwszy raz w Londynie!
Dzis Wigilia, a moze to juz Boze Narodzenie? Bo to juz po polnocy. Pierwsze swieta poza domem. W ogole ostatnie Wigilie sa jakies "pierwsze". W zeszlym roku pierwsza Wigilia bez Mamy. W tym roku pierwsza Wigilia w Londynie, poza domem. Cale szczescie tydzien temu przylecial Brat, wiec jakas namiastka domu jest.... W gruncie rzeczy to nie namiastka, tylko jak w domu, bo w Polsce tez mieszkalam tylko z Bratem, tutaj jednak mieszkamy jeszcze z Matteo.
Oczywiscie jak to zawsze bywa w czasie przygotowan Wigilijnych nie obylo sie bez nerwow, jednak tym razem bylo inaczej. Zawsze kolacja Wigilijna konczyla wszystkie napiecia, nerwy i bieganine. Dzis to, co dzialo sie w czasie przygotowan bylo tylko poczatkiem... Jednak nie chce o tym pisac, bo to TOP SICRET. ;) Mam tylko nadzieje, ze jutrzejszy dzien pokaze rozwiazanie dzisiejszego biegu sytuacji....
A teraz, jest 2:04 a ja siedze i pisze.... Matteo spi, Brat spi, a mnie jeszcze czeka misja... Adrenalina jeszcze nie opadla po wieczorze... A jeszcze 3 godziny temu bylam tak zmeczona, ze moglabym zasnac na stojaco... Przeszlo...
Nooo i prosze, kolejna dawka adrenaliny. Brat wlascicielki mieszkania robi afere swojej corce i oczywiscie gdzie wpadli? Do tego mieszkania... Masakra... Gdyby nie to, ze jest wielkosci Mariusza Pudzianowskiego i jest pijany to chetnie bym poszla i zwrocila mu uwage, jednak strach mi nie pozwala na to. W sumie to normalna rodzinna awantura, z tym, ze normalnie gdy sa w poblizu osoby trzecie to awantura sie ucisza, a ten wcale chyba nie zamierza sie uspokoic... Eh... sporo sie tutaj dzieje.
Kolejne Pierwsze Razy W Londynie juz w kolejnym wpiscie ;)

środa, 14 grudnia 2016

Pierwsza podroz

Pomyslalam ( ocho.... dobrze sie zaczyna, nie? "Pomyslalam") ze podziele sie z kims moimi "pierwszymi razami" z zycia za granica naszego pieknego kraju, a mianowicie z UK, z Londynu.
Co prawda jestem tutaj juz niemal miesiac, jednak pierwszych razow sie nie zapomina. Bardzo sie wkuwaja w pamiec. Mam nadzieje, ze uda mi sie wszystko spisac dosc chronologicznie.
Chcialam jeszcze na wstepie przeprosic za brak polskich znakow, ale byly rzeczy wazniejsze do umieszczenia na poczatku ;) Wiec - przepraszam, ale nie mam takowych na tej klawiaturze, ot co. Mnie tez ich brak denerwuje.

Pierwsza podroz - coz, pakowanie hmmmm.... Wkladanie kazdej rzeczy do walizki konczylo sie placzem, szlochem, wkurwem. Oj jak ja nie chcialam wyjezdzac. O jak ja sie balam.... Moze i cala przygode z blogiem powinnam zaczac od tego, skad sie wzial pomysl na wyjazd?
Otoz.... fanfary tutaj by sie przydaly... nie jestem tu na wakakcjach! A to nowosc, nie? Jak 80% Polakow tutaj, przyjechalam za "chlebem", nie to, zeby Polski chleb byl niedobry, ale jakis taki maly.... Finanse, finanse i jeszcze raz finanse. W Polsce prace oczywiscie mialam, ale kiedy przychodzil ten wyczekiwany caly miesiac, zaznaczany w kalendarzu wielkim sloneczkiem badz usmiechem, dzien 10, zostawalo tylko zalamac rece i plakac, patrzac na pasek wyplaty...
Na poczatku byl zarodek, zeby jechac tylko na czas urlopu na jakies winobranie ... o tak, lubie wino, dlatego taki pomysl sie zaszczepil. Jednak jak sie okazalo na winobranie, czy tez na przycinanie lisci winnych potrzebowali tylko do Francji. A w tym czasie we Francji zamachy, terrorysci i takie tam inne zle rzeczy, wiec zrezygnowalam. Przyjaciel mieszkal od 3 lat w Londynie, wiec napisalam do niego o pomoc w poszukiwaniach czegos sezonowego, jednak ci, ktorzy sa tutaj, wiedza, ze nie ma w tym miescie prac sezonowych jesinia. Padla propozycja przyjazdu na stale. Wahalam sie dluuuuugo. Ciagle wymowki - a to pies sam nie moze zostac, a pies to moje dziecko, a to mieszkanie puste stalo, a to pogoda w Londynie brzydka, w sensie - wszystko na nie. Jednak tydzien po tej rozmowie moj pupilek kochany udal sie na przyslowiowe lono Abrahama. Placz, szloch, lament, decyzja. Jade! Bilet zabukowany.... Oczywiscie chcialam wszystko najtaniej jak sie da, bo jade zarobic, a nie wydac przeciez. Szukam biletu. Z lotniska w Lodzi bilety drozsze o 30 zlotych od tych z lotniska w Modlinie, wiec biore. (Sic!) Pazerny traci dwa razy. Mieszkam w woj. lodzkim. Co oznacza, ze droge do Modlina mam dwa razy dluzsza niz do Lodzi. Trzeba bylo przelknac gorycz przeplacenia za dojazd do lotniska. Coz, jade zarabiac prawdziwe pieniadze przeciez.
Oczywiscie z pakowaniem zwlekalam do samego konca, caly czas majac chyba nadzieje, ze wybuchnie bomba, bedzie trzesienie ziemii, zamkna granie, zacznie sie wojna i bede miala kolejna wymowke do nie opuszczania kraju. Nie wiem czy juz wspominalam, ale kocham wszystko co w moim mieszkaniu. Kocham swoje lozko, swoja posciel, kocham swoja lazienke, swoj prysznic bla bla bla... Jadac na wczasy, nie szukalam nic na dluzej niz 5 dni, bo juz tesknilam za tym, co kocham....
Jest wtorek godzina 18:00 - na polsacie Pierwsza Milosc, na podlodze rozlozona pusta walizka. Pusta, bo wcale nie chce sie pakowac. Osiem podejsc do szafy, zeby wyjac jakies pierwsze ciuchy, osiem odwrotow z mysla "nie jade!" Az w koncu znajomi, ktorzy odstawiali mnie na lotnisko, dzwonia " Bedziemy za 45 minut". Nooo super. A ja w proszku. Walizka pusta, wsztkie kosmetyki poukladane na polkach w lazience. Uwierzcie, albo i nie, jak chcecie. Spakowalam sie w 20 minut, lacznie z wazeniem walizek.... Wzielam prawie wszystko... Poza koszulka do spania z logo ulubionego zespolu, ladowarki do telefonu i kilku ksiazek, ktore planowalam wziac.
No coz, przyszedl czas wyjazdu. Schodzac po schodach ukladam w myslach plan - Potkne sie na schodach, zlame noge, pojade do szpitala, gipsy i te inne takie, wiec nie pojade. Jednak jestem zbyt wielkim tchorzem na takie poczynania. Zeszlam z 4 pietra szczesliwie, nawet bez skrecenia kostki czy karku ;)
W drodze zaczyna padac snieg. Wlacza sie zielona lampka w glowie. Moze odwolaja lot z powodu zlych warunkow atmosferycznych. O ja naiwna! Przeciez to nie jest pierwszy opad sniegu w dziejach lotnictwa.
Na lotnisku wariactwo, pozegnania, malo czasu do zamkniecia bramek, a tu palic sie jeszcze chce, siku sie chce, wracac do domu sie chce. Ale jak wrocic do domu, skoro walizka juz oddana? Aaaa moze jak nikt nie po nia nie zglosi to odesla ? Dobra, dwa glebokie wdechy nikotynowe i mentalne nacieranie uszu. "Kobieto! Masz 26 lat. Jedz. Zobacz, wroc!" Ok. wiec juz nieco pewniej przechodze przez kontrole bezpieczenstwa. Dalej siedze na poczekalni, czekam na przejscie przez kontrole graniczna, jednak nie spiszy mi sie do niej. Dwa razy odwiedzam toalete. Nie wiem po co, tylko po to, zeby umyc rece. Przeciez beze mnie nie odleca.
Ustawiam sie w kolejce i czekam. Oczywiscie, jak zawsze, kolejka obok zawsze posuwa sie szybciej.... Nerwy, bo moze jednak nie zdaze... Uf... w koncu, jedna osoba tylko przede mna. Taaa... jak to mowia? Nie chwal dnia przed zachodem slonca, a kobiety przed obiadem? Jedna osoba, ale jakis problem. Kolejne minuty uciekaja. I juz widze, ze jest szansa, ze poleca beze mnia... Zaczynam sie stresowac. Rozgladam sie. Moze sie wtrynie w kolejke obok? Im sie chyba tak nie spieszy, bo stoja spokojnie, usmiechnieci, zadowoleni.... Juz siegam po swoj bagaz podreczny, zeby niepostrzezenie przejsc obok, ale na szczecie sytuacja z gosciem sie wyjasnila. Podchodze i niewiadomo dlaczego dreczy nie mysl " zeby tylko nie wyszlo ze jestem poszukiwana". Glupia mysl, bo niby czlowiek niewinny, ale jednak... Pan przybija pieczatke na karcie pokladowej i kieruje do kontroli granicznej. Niezarejestrowalam wczesniej, zeby ktos szedl do wskazanego okienka. Oooohoooo - mysle sobie - cos jest nie tak. Jaki czlowiek glupi ... Pani przyglada sie zdjeciu w dowodzie, a potem mnie. Juz zdazyla mi sie sytuacja w jednym w urzedow, ze kazano mi wrocic ze swoim dowodem, bo nie jestem podobna do siebie. Wstrzymuje oddech, czuje sie jak jakis przemytnik, dealer czy handlarz zywym towarem. Pani sie usmiecha i mowi " Prosze do tej kolejki najblizej drzwi" Ufff.... poszlo... Staje w kolejce najblizej drzwi i slysze, jak przez glosniki nawoluja do stawienia sie do odprawy ostatnich uczestnikow lotu do Stansted Londyn. Stoje, oddycham z ulga, ze juz mnie ten komunikat nie dotyczy i nagle slysze rozmowe za plecami. " Jak juz dotrzemy do tego Egiptu to wywale jaja na slonce i bede lezal caly dzien" Ooooooo!!!! :o Jaki, kurwa, Egipt? Ja przeciez  do Anglii... Wielka Brytania daleko od Egiptu :o Znow nerwowka, nie ta kolejka, nie te drzwi. Tu sa 3 pary drzwi .... Ha! Teraz sobie czlowieku wybierz ktore drzwi chcesz i stan w kolejce kolo nich. Staje na palcach, bo moje 156 cm wzrostu nie pozwala mi sie przebic przez wszystkich "wielkoludow" i widze tabliczke przy jednym z pulpitow. Widze, jest, jestem juz w domu... Pedze tam.... Haa! Pedze to wielka przesada... Nie jest latwo przebic sie przez te tlumy. Jakos jednak mi sie udaje i staje w kolejce. Zanim jednak odetchne z ulga, pytam pana przede mna dokad lecimy z tej kolejki. Pan w dosc szampanskim humorze, ewedentnie korzystal z urokow sklepiku z alkoholem. "Zlociutka, mozemy leciec gdziekolwiek chcesz, nawet na marsa" - wymownie podnoszac przy tym brwi. Kobieta obok w nagrode dzga go lokciem w zebra i odpowiada mi, ze Londyn, Stansted, po czym odwraca sie i ruga meza ( chyba meza) ze nie mogl sie powstrzymac od chlania. Noooo prosze... sami swoi dookola. Stoje wiec. Kolejka mozolnie sie porusza, a w glowie tylko jedna mysl natretnie nachodzi "Stoi na stacji lokomotywa. Ciezka, ogromna  i pot z niej splywa...." Tak wlasnie poruszala sie kolejka. Docieram w koncu do pulpitu i pan uprzejmie informuje mnie dokad mam sie udac, ktory samolot zaatakowac oraz ktorymi drzwiami wejsc. Ok, wiec ide. Taa... ide. Zapierdalam tak szybko na ile to mozliwe przy sypiacym sniegu i wiejacym wietrze. W koncu docieram do samolotu. Wtarabaniam sie po schodach, a tam wita mnie steward. Byl tak zabawny, ze zapewne nie potrzebaby jarac ziola, zeby ciagle sie smiac. W czasie lotu rowniez dal pokaz swego humoru :) Lot przyjemny. Bylo na co popatrzec. Cala zaloga samolotu to mezczyzni. I to jacy! Niech Maslak sie schowa w kurniku!! Pierwszy raz zalowalam, ze nie mam zeza... Nie wiedzialam w ktora strone patrzec, zeby nacieszyc oczy widokami.
Dobra, statrujemy. Lot trwa 2h40m. Pasowaloby uskutecznic drzemke. Pasowaloby, ale.... zawsze jakies "ale"! Facet za mna charcha, prycha, kicha. facet przede mna chrapie.... No to pospane... Cudownie. Juz mnie nerwy biora.
Dobrze, ze byl ktos taki jak Nathaniel Baldwin i zechcial podzielic sie swoim wynalazkiem. Zastanawiacie sie co wynalazl? Otoz Pan ten podarowal ludzkosci sluchawki. Nie, nie jestem az tak madra, nie wiedzialam tego, sprawdzilam przed chwila u wuja googla.
Jestesmy gdzies tam wysoko, a mnie cisnie pecherz. Cisnie... o nie... Czuje, ze jak sie podniose to sie posikam. No usikam sie jak pijana w sztok dziwka pod monopolowym. Coz mi zostaje? Nie ide. Zostaje na miejscu, na lotnisku skorzystam. Wytrzymam. Z tego akurat jestem dumna, jesli chodzi o moja fizjologie. Mam bardzo pojemny pecherz.
Ladowanie. Slychac na pokladzie kilku Polakow, bo klaszcza. I nagle wszyscy wstaja, wstaja i musza byc pierwsi przy wyjsciu. O losie...gdyby mogli to by zdeptali innych tylko po to, zeby byc jak najszybciej przy wyjsciu.... Tak jakby te 2 minuty pozbawic mialy ich zycia. Ja czekam spokojnie, niech ci szalency sobie przejda, ja mam czas. Jest nieco przed 11 wieczor czasu UK, gdzie mam sie niby spieszyc? Przyjaciel czeka. Czekal tyle czasu to i poczeka jeszcze 5 minut. W koncu jakis gentelment staje i wskazuje gestem, ze mnie przepuszcza. Dziekuje ladnie i prosze jeszcze i podanie bagazu podrecznego. Sympatyczny pan mi pomaga i ruszam. Przechodze korytarzem samolotu z mysla, ze teraz to juz porzucam stare zycie na zawsze. Czas zaczac nowe. Z czysta karta. Wszystko od nowa.
Pierwsze co widze w budynku lotniska to toaleta.
Ulzylo, czas na przywitanie sie z wladzami granicznymi UK. Czarnoskory mezczyzna patrzy na mnie nieufinie. Prosi o paszport badz dowod, Daje mu dowod, a tez przez minuty patrzy na zdjecie i na mnie. Nooo to super, juz mnie tu maja za Bog jeden wie kogo. Jednak jak sie okazalo, Pan murzyn byl chyba zmeczony zyciem, bo nie usmiechal sie w ogole. Do nikogo, nawet do pieknej kolezanki z okienka obok, ktora cos do niego mowila z usmiechem.
Wszystko poszlo sprawnie, wiec teraz ide poszukiwac Matea.
Rozgladam sie i nie widze. Widze, ze ludzie sie sciskaja, wiec rozgladam sie dalej. Ale hooola! Walizka. Wracam po walizke, i targam sie z dwiema walizami po pomieszczeniu i nie widze. W glowie natlok mysli. Zrobil mnie w bambuko i nie odebral. Zachlal pale i zapomnial. A rozmawialismy godzine przed wylotem. O rany. Co ja teraz zrobie? Jak sobie poradze? No nic, trzeba bedzie prosic ludzi o pomoc.
Z nerwow dopada mnie chec zapalenia papierosa. Kieruje sie w strone wyjscia i jakiez moje zdziwienie bylo wielkie. Tam gdzie poszukiwalam Matea, nie maja wstepu ludzie z zewnatrz. O Matko Przenajswietrza! Jestem uratowana!! Bede zyc, nie zgubie sie tutaj, nie bede musiala prosic sie ludzi o pomoc. Jest i Matteo! Ulga jeszcze wieksza niz po oproznieniu pelnego pecherza. Powitania, bla bla bla inne pierdolety. Czas do domu. Ciepla kawa wzywa. Nie jest wazna godzina, wazna jest ochota! Ot, co. Hmm... dobre motto. Chyba od dzis takie bedzie mi przyswiecac w zyciu. ;)
Idziemy zapalic, pozniej do maszynki po bilety na autobus do Londynu. Ale co?! Nie ma autobusow juz! Juz za pozno. Pociagi? A taki wal! Tez nie ma. I co teraz? Ktos po nas przyjedzie. Ja juz dostaje kurwy, bo ladnie mnie Przyjaciel wita. Co robic? Co robic? No jak to co? To, co wszyscy o tej porze na tym wiejskim lotnisku - spac. Noooo Pierwsza Nocka w UK. Na podlodze, na lotnisku, zimno, twardo, czujnie, zeby nikt nas nie okradl. I tyle z marzen o goracej kawie, goracym prysznicu i cieplym wyrku.
Ludzie na tym lotnisku najrozniejsi. Od dobrze ubranych, z dorgimi walizkami, po biedakow, ktorzy juz powinni miec tam adres zameldowania. Od dzieci w wozkach, po ludzi o lasce. Od bialych - niemal albinosow, po czarnych jak noc. Na mysl nasuwa sie Babilon. Tak, lotnisko to taki Babilon.
Nocka ciagnela sie, z tamtej perspektywy, lecz z obecnej mysle, ze minela szybko...
Jednak po tych katorgach na zimnych plytkach lotniska wrocilismy firstclass train ;) Tak w ramach zadosc uczynienia....
Kolejny pierwszy raz w kolejnym wpisie :)
Bywajcie i badzcie zdrowi!
F.